poniedziałek, 30 czerwca 2014

Chapter II

         Wszystkie drogi prowadzą w jednym kierunku - 

czyli rodzicielskie rady i samochwalebne ballady



          Zastanawialiście się kiedyś, ile widziała walizka? Zapewne dużo, a ta należąca do rodziny Collinsów jeszcze więcej - stringi, które Jadelyn wkładała do niej, kiedy mąż nie patrzył, wełnę, bo w schowany przed całym światem Merkucjusz lubił oddawać się dość babcinemu zajęciu, jakim jest robienie na drutach, gazety naukowe, którymi Edwart Albert i Marcel Pythagoras wypychali boczne jej kieszenie, a także staniki, z pokaźnymi poduszeczkami w miseczkach, które Faith i Calumet zawsze miały ze sobą, na wypadek spotkania Stevena Tylera.
          Tego ranka walizka Collinsów zobaczyła jednak to, czego zdecydowanie nie powinna i zapewne gdyby mogła protestować nie chciałaby zobaczyć - a mianowicie dwa wytatuowane tyłki naszych kochanych sióstr, które usiadły na niej, równocześnie próbując ją domknąć i, pomimo miliona fatałaszków wystających na wszystkie strony, dopiąć na zamek. Przedsięwzięcie zwieńczył jednak upragniony sukces, pomimo że walizka zapewne pod wpływem niecodziennych widoków, jakimi zaiste są duże mięśnie pośladkowe sióstr Collins doznałaby szoku psychicznego, gdyby tylko posiadała psychikę.
          Nim jednak owy nieszczęśliwy przedmiot, który dostał ważną misję dostarczenia w swym wnętrzu wszelkich przedmiotów, które nasze bohaterki nazywały swymi "ruchomościami" znalazł się w obecnym miejscu swego pobytu, musiał przejść długą drogę rozpoczynającą się obijaniem, bo przecież po co siostry mają się trudzić ze znoszeniem tych kilogramów skoro gdy zepchną ją ze schodów grawitacja umieści przedmiot na parterze domu - jak widać tutaj Faith i Calumet wykazały się niemałą znajomością fizyki i pierwszej zasady dynamiki Newtona, co pewnie miały po swych jakże uzdolnionych braciach - a zwieńczając ją brutalnym wyrzuceniem z bagażnika.
          Przenieśmy się jednak do obecnego miejsca pobytu walizki, a co za tym idzie do naszych głównych bohaterek, bo przecież to o nich ta historia, a nie o przedmiocie wielokrotnego użytku, jakim jest walizka. Aktualnie więc, z podniesionymi głowami i wyniosłym spojrzeniem Faith i Calumet kroczą po płycie brytyjskiego lotniska, ciągnąc za sobą, co? A właśnie ową nieszczęśliwą walizkę. Posiadają tylko jedną, ponieważ jak na rasowe siostry przystało, swymi rzeczami nieustannie się wymieniają. Jednak tutaj siostrzana miłość się kończy, bo nie robią tego w sposób najzwyklejszy w świecie, jak zwykłe rodzeństwo, czyli: Ej, pożyczysz mi bluzkę w kwiaty? a wtedy druga radośnie ćwierka: Jasne, czego się nie robi dla rodziny! O, nie do tego schematu zarówno Faith, jak i Calumet sporo brakuje. W ich wydaniu jest to wyrafinowana konwersacja, z wyszukaną argumentacją. Czyli odbywa się do na zasadzie, że gdy jedna z nich wpada do pokoju drugiej z okrzykiem: Bluzka w kwiaty za czerwone spodnie! zaczynają się targi, niczym na ruskim bazarze. Po chwili cały dom jest wypełniony wrzaskami: Dorzuć jeszcze bransoletkę z paciorkami!, Bluzka w kwiaty jet warta co najmniej dwóch par spodni! albo w krytycznych momentach Wal się i weź tę szmatę, i tak co nie założysz, dalej będziesz brzydka! W efekcie Jadelyn i Merkucjusz wiedzą, że Faith i Calumet najlepiej kupować takie same rzeczy i w dodatku w takim samym rozmiarze, żeby nie miały się o co kłócić.
          Omińmy resztę jakże nudnej i nie wartej uwagi podróży walizki, która po chwili zniknęła na taśmie, gdzie nadawano bagaż - jedynym ciekawym elementem tego zdarzenie, była krótka walka rodziców z Calumet, która koniecznie chciała dostać się lukiem bagażowym do samolotu - i przejdźmy do chyba najsmutniejszego momentu każdego wyjazdu, a mianowicie pożegnać. Nikt nie szczędził łez - ani Jadelyn, która już zaczynała tęsknić za swymi dwoma najstarszymi pociechami, ani Merkucjusz, któremu przy "rodzinnym uścisku" Faith niechcący zmiażdżyła stopę butem na koturnie.
- Moje biedne córeczki wyjeżdżają w świat. - łkała spazmatycznie ich matka, a patrząc na niewzruszone i kamienne miny swych córek zaczęła potrząsać swoim mężem - Boże słodki, Merkucjusz, jakie one są blade! - tu nastąpiła przerwa w matczynym przemówieniu, bo Jade złapała stojącą bliżej Calumet za policzki by rozciągać jej twarz, jakby była z gumy. - Mają takie marne miny, przecież nie możesz je wysłać za ocean w takim stanie!
          Jednak jak wielki szok przeżyli, gdy obie siostry zaczęły protestować nie dowie się nikt, bo słowami opisać się tego nie da.
- Oh, ależ skąd, nam nic nie jest...
- Po prostu nie uśmiechamy się...
- ... żeby swoje olśniewające uśmiechy zostawić dla Los Angeles. - dokończył razem, jak to miały w zwyczaju siostry Collins.
          Po chwili ochłonięcia, której potrzebowali rodzice wyrodnych córek, pierwszy zabrał głos Merkucjusz, który jako głowa rodziny rozpoczął kazanie pod tytułem: Jak coś spierdolicie, to wam uprzykrzymy życie.
- Pamiętajcie, jak tylko od ciotki dojdą nas słuch, że... no nie wiem, na przykład ćpałyście na dachu budynku...
- Ej, my nigdy nie ćpałyśmy na żadnym dachu! - przerwała ojcu Calumet.
- Ale to świetny pomysł! - wypaliła Faith i poklepała swojego ojczulka po plecach. - Dzięki tato!
          Na te słowa Jadelyn wybuchnęła płaczem, mają przed oczami obraz swych córek siedzących w więzieniu w stanie Kalifornia, tyle kilometrów od domu. Merkucjusz rzucił się by pocieszyć żonę czymś w stylu One przecież tylko żartują, ale wyprzedziła go Faitht:
- Nie martw się mamo... - pogładziła czule swą rodzicielkę po plecach, a Calumet dodała pocieszającym tonem:
- Przyślemy ci trochę trawki z LA.
- Dziewczyny!
          Merkucjusz Collins postanowił wkroczyć do akcji, gdy jego wyrodne córeczki niemalże doprowadziły matkę do załamania nerwowego. Jednak i na to siostrzyczki miały gotową odpowiedź:
- No wiesz co, tatulo...
- Mógłbyś się wstydzić...
- Wyobraź sobie...
- Że samolot, którym leciałyśmy spadł do oceanu...
- A ostatnią rzeczą, jaką ty nam powiedziałeś, było zwrócenie nam uwagi, że źle się zachowujemy. - dokończyły równocześnie.
- I jak ty byś mógł z tym dalej żyć? - zapytała podparta rękami na biodrach Calumet, a Faith pokręciła z niedowierzaniem głową.
- Tak, czy inaczej nie możemy już patrzeć jak się z nami meczycie...
- Dlatego wychodzimy.
- Żegnajcie! - zawołała na odchodnym Faith, a rodzice mogli jeszcze usłyszeć jej poetycki wywód - Oto ten dzień, siostro. Dzień, w którym dwie desperatki postawią swoją brytyjską stopę w Los Angeles, sprawiając, że cały świat zatrzyma się na kilka sekund, by podziwiać te dwie, wspaniałe damy, którym nikt nie ośmieli się przeciwstawić...
          Pozostałe słowa utonęły w krótkim pisku, który po chwili przerodził się w brzydkie słowo, gdy starszą Collinsównę potrącił jakiś człowiek, widocznie spieszący się na swój samolot.
- Nikt oprócz jakiegoś idioty, który zdecydowanie ma problemy ze sterydami. - wymruczała jeszcze pod nosem, ale tym razem usłyszała to tylko Calumet. 


__________________________________________________________


To już czerwiec? Zaraz, zaraz, ostatni dzień czerwca? Kiedy to zleciało?!
...
Powinnam się wstydzić.
Nie chciałabym się wam teraz pokazywać. Potrzebuję czapki niewitki na ryj.
Cóż, rzeczywistość... Pomysł na śmierć każdego dnia.